wtorek, 29 marca 2016

Rozdział IV: Karty na stół

Wylądowaliśmy w bazie, Willa szybko przenieśli na ostry dyżur by móc szybko doprowadzić go do zdrowia. Dimitrija usadziliśmy w celi. Posadziliśmy go na krześle, związaliśmy i zamknęliśmy. Pilnowali go dwóch uzbrojonych ciężko żołnierzy. Natychmiastowo pobiegłem do szpitala aby zobaczyć co się dzieje z moim przyjacielem. Doszedłem do drzwi. Przez szybę widziałem jak leży na sali operacyjnej. Jego łóżko było całe czerwone, a krew nadal z niego ciekła z przedziurawionej, pełnej beczki z piwem. Widok był straszny. Cierpiałem wraz z nim. Podali mu narkozę, podpięli pod holter EKG. Jego rytm słabną z każdym uderzeniem serca, lekarze nie mieli dużo czasu. Rozcięli jego ranę postrzałową aby móc bezpieczniej wyciągnąć kulę, podając przy tym lek, który powodował, że krew nie lała się strumieniem. Coś tam grzebali w środku, jeden lekarz pokiwał niepewnie głową co mogło oznaczać że kula wyrządziła większe szkody niż się zdawało. Wsadzili mini drona. Od razu na ekranie pokazał im się obraz wnętrza rany Willa. Miał strzaskane trzy żebra i draśnięte płuco. Jego oddech z każdą sekundą zaczął słabnąć a płuco zapełniać się krwią.  Wpuścili małe robociki medi-hlory, których zadaniem było wyleczenie płuca. Na monitorze było widać jak rozpylają jak pył jakąś dziwną żółto-czerwoną substancje po której natychmiastowo zagoiła się rana, po czym wzięły się za żebra. Zaczęły je łączyć włóknem węglowym. Momentalnie kości były jak nowe. Operacja trwała zaledwie piętnaście minut. Wyszedł lekarz i zaczepiłem go
­– Panie doktorze, co Willem? Wszystko z nim okej? – powiedziałem przestraszony, a pot lał się ze mnie jak z mokrej szmaty.
– Póki co jest stabilnie, ale wszystko okażę się dopiero jutro czy jego organizm zaakceptuje nowe żebra.
– Jak to zaakceptuje?! – krzyknąłem z przerażenia, martwiąc się o jego życie.
– Czy włókno nie zaatakuje innych narządów takich jak serce i czy jego organizm zatwierdzi w nim nowe zmiany i zacznie z nim współgrać.
– A jeśli nie?
– A jeśli nie to bardzo przykro mi Michael, ale wtedy Will umrze.
Chciałem czuwać przy nim całą noc, ale niestety nie mogłem, ponieważ wzywał mnie Cooper. Wstałem i powoli kierowałem się do wyjścia patrząc na Willa w taki sposób jakbym już go jutro nie zobaczył. Wyszedłem kierując się w stronę centrum dowodzenia gdzie czekał na mnie dowódca. Otworzyłem drzwi
– Witaj Michael, bardzo mi przykro z powodu Willa. Mam nadzieje, że wyjdzie z tego cało.
– Dziękuję Sir
– Mam dla ciebie zadanie.
– Jakie?
– Wyciągniesz Dimitria z kicia i zaprowadzicie go do pokouj przesłuchań, a tam wyciągniecie z niego wszystko co się da. Najbardziej mnie interesuję gdzie przesiaduje w tej chwili Jegorij. Zrozumiano?
– Tak jest Sir!
Kazałem ochroniarzom go wypuścić. Skułem go i kierowaliśmy się w stronę pokoju. Weszliśmy do środka. Było ciemno. Nie było widać nawet jak duże jest to pomieszczenie. Zapaliłem wiszącą na sznurku żarówkę, która dawała niewielki światło, ale dość wystarczające by widzieć gdzie znajdują się krzesła i stół. Posadziłem Dimitrija na krześle, usiadłem naprzeciw niemu. Światło sprawiało, że ledwo było widać jego twarz. Poczułem się wtedy normalnie jak w jakimś filmie kryminalnym. Do środka weszło dwóch żołnierzy, którzy rozkuli naszego rosyjskiego przyjaciela.
– No dobrze Dimitrij. Może zaczniemy powoli i stopniowo. Jestem Michael – wyciągnąłem do niego dłoń. Z jego strony nastąpił totalny brak reakcji. Zastanawiałem się w jak inny sposób skłonić go do gadania, ale nic istotnego nie przychodziło mi do głowy. Po chwili zastanowienia się spróbowałem jeszcze raz, znów na nic. W końcu postanowiłem zagrać złego glinę. Wstałem, zaszedłem go od tyłu przykładając mu lufę do potylicy.
– I tak mnie nie zabijesz – powiedział pewnym głosem
– Skąd ta pewność? – palec zaciskał mi się co raz bardziej na spuście.
– Bo mam to czego wy szukacie mój drogi towarzyszu, ale żebym wam je wygadał to musicie coś dla mnie zrobić – mówił do mnie, a widziałem po jego kącikach ust jak zaczyna się delikatnie uśmiechać.
– Zapomnij, że cokolwiek dla ciebie zrobię! – co raz mocniej przykładałem lufę do jego czaszki.
– Strzel! Śmiało, a wtedy wasz kochaniutki dowódca nie dowie się niczego o zamachu Jegorija, który planuje spuścić atomówkę na Polskę przy okazji niszcząc sąsiadujące z nią państwa.
– Gadaj! Gdzie on w tej chwili jest ruska kurwo! Jaki kurwa zamach?! Kiedy i o której godzinie?! – spojrzałem mu prosto w twarz, a ten zaczął się śmiać chamsko w moją stronę. Nie wytrzymałem i uderzyłem go z kolby w twarz przy okazji rozwalając mu skroń.
– Gadaj, bo inaczej przesiądziesz się na wózek inwalidzki i twoja rodzinka cię nie pozna.
Nie skutkowało nic, ten chuj nadal robił swoje czyli śmiejąc się do mnie i milcząc. Przez komunikator połączyłem się z centrum dowodzenia prosząc o zgodę użycia ostrych podjeść w stosunku do naszego jeńca. Zgodę bardzo szybko otrzymałem. Podszedłem do niego, chwyciłem go za szmaty skułem, podprowadziłem pod ścianę, wyciągnąłem z mojej kieszeni sznur, który uwiązałem wokół szyi Dimitrija. Przywiązałem go do czegoś metalowego wystającego ze ściany.
– Widzisz to? To jest akcelerator promieni laserowych o temperaturze tysiąca pięciu set stopni. Za każdą złą odpowiedź na moje pytanie będziesz miał wypalaną powoli każdą część swojego ciała. Więc jak? Zaczniemy od nowa? – przyłożyłem laser do jego uda.
– Nic ci nie powiem!
No skoro nalegasz. Włączyłem. Na jego skórze pokazała się nie wielka kropka zwęglonej skóry.
– Boli prawda? Taka mała a tyle szkód wyrządza. Jeśli nie chcesz mieć tak całego ciała to lepiej grzecznie odpowiesz na moje pytanie. – Gdzie jest Jegorij?
Milczał. Włączyłem drugi raz i tym razem jechałem powoli laserem ku jego kroczu pozostawiając ślad długiej, czarnej, spalonej krechy jego skóry. Wył z bólu, jego twarz była czerwona, a rzucał się jak człowiek o nieuleczalnej chorobie downa.
– Dobra, dobra! Powiem! Aaaaaaaa! Przestań, kurwa! Przestań!
– No widzisz kochaniutki, jak chcesz to potrafisz­ ­– pogłaskałem go po głowie uśmiechając się do niego w podobny sposób jak on do mnie kiedy nie chciał gadać.
– Zapłacisz za to.
– Co? Chyba się przesłyszałem ­– przyłożyłem akcelerator tym razem prosto do jego chuja.
– Dobra, dobra! Odpowiem na każde twoje pytanie – był cały czerwony na twarzy, spała z bólu, a jego ciało było pokryte potem jakby ktoś wylał na niego hektolitry wody.
– Gdzie jest Jegorij? Po co ta cała bombka nuklearna? Dlaczego akurat Polska?
– Jegorij ukryty jest w Afganistanie, głęboko pod ziemią ma swoją bazę która chroniona jest polem magnetycznym oraz tarczą siłową. Innymi słowy jest nie do rozwalenia od zewnątrz. Jest też niewykrywalna dla skanerów.
– Jak mamy ją odnaleźć?
– Normalnie, wystarczy coś metalowego. Pole magnetyczne jest tak silne, że w odległości 1km przyciąga metal. Tylko jest jeden haczyk.
– Jaki? Gadaj!
– Pod piaskiem są ukryte pułapki. Jeden błąd i możecie zostać spaleni lub rozwaleni na małe cząsteczki.
– Jak to ominąć?
– Nie wiem, nigdy tam nie byłem. Wiem to od mojego brata, który przeprowadzał dam eksperymenty na jedną z części bomby radeonowej, niestety zabiło go potężne promieniowanie prot. Jego ciało stało się płynną substancją.
– Jegorij tam jest?
– Tak
­– Po co ten atak na Polskę?
– Po co? Głupie pytani.
– Gadaj! Bo za chwilę nie będziesz miał czym ruchać!
– Dla celów testowych mój kochany jankesie. Jegorij ma pierwszą część planu bomby, której głównym składnikiem jest właśnie pierwiastek prot, który jak już wspomniałem zamienia ciało w płynną substancje. Jeśli wszystkie cztery części planu przejdą testy pozytywnie i dojdzie do stworzenia bomby Rosja stanie się krajem nietykalnym i to ona będzie dyktować warunki na całym świecie, a wszyscy będą padać przed naszą potęgą na kolana! Hahahaha!
– Zamknij ryj, bo za chwilę ci go rozjebie
W tle usłyszałem nawoływanie mojego imienia. Głos z komunikatora kazał mi iść szybko do szpitala. Kazałem żołnierzom zaprowadzić go do celi i dać mu coś do jedzenie i picia, ponieważ przesłuchanie było dla niego dość męczące. Wpadłem jak szalony, kazali mi wejść do pomieszczenia gdzie właśnie odpoczywa Will. Wszedłem i zobaczyłem go. Wyglądał blado jak ściana jakby go kastrowali na siłę czy coś pomyślałem sobie. Lekarz powiedział, że wyjdzie z tego i dodał, iż ma nowe żebra dodał niezniszczalne.
– Siemanko stary durniu! ­– przytuliłem go jak moją najlepszą maskotę z dzieciństwa
– Hej fiucie ­­– na jego twarzy pojawiły się uśmiech oraz łzy szczęścia. Wiedziałem, że z nim już wszystko w porządku i w każdej chwili może chwycić za karabin i iść się napierdalać.
– Możesz mi powiedzieć, bo wiesz lekarz mi powiedział, że masz niezniszczalne żebra.
– No bo ja jestem kurwa terminator chłopie hehehehe.
– No weź nie rób sobie jaj koleś, pytam na poważnie
– Mam inne żebra, włókno je zajęło. Nawet uderzenie pięciotonowej koparki nie jest wstanie ich złamać
– Szkoda, że cały taki nie jesteś. Robił byś za żywą tarczę hahahaahah – popłakałem i jednocześnie prawie się zesikałem w gacie ze śmiechu.
– Bardzo śmieszne, zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni na polu walki łysa i nie myta pało.
– Wiemy gdzie jest Jegorij.
– Tak!? Gdzie? Mów!
– Spokojnie stary, bo jeszcze się zesrasz z wrażenia heheh
– No weź bo ci jebnę. To już nie jest śmieszne. Śmiejesz się z kaleki kurwa. To nie jest fair. Zobaczymy jak ty będziesz potrzebował ode mnie pomocy. Też powiem zesraj się w gacie! – patrzyłem na niego, a on na mnie wzrokiem coś w stylu zaraz dostaniesz w mordę, ale nie mogłem patrzeć na niego poważnie i zacząłem się śmiać delikatnie.
– Nie tak no koniec już. Teraz na poważnie. Jest w Afganistanie w bazie która jest chroniona polem magnetycznym i tarczą siłową. Tam jest Jegorij i plany jednej z czterech części bomby.
– Byłeś z tym u dowództwa?
– Nie bo kazali przyjść i tutaj od kiedy przenieśli cię abyś odpoczął.
I tak nasza rozmowa się ciągła aż na dworze zapadł wieczór i pora była na mnie, ponieważ wizy były tylko do godziny dziewiętnastej. Pożegnałem się i zmierzałem prosto do dowództwa w celu przekazania zdobytych informacji na temat wroga. Kiedy wszedłem do środka oni o wszystkim wiedzieli, ponieważ w pokoju przesłuchań są kamery z podczerwienią i podsłuch. Dzięki temu zaoszczędziłem głos i nie musiałem wszystkiego znowu im powtarzać. Powiedzieli tylko mi tak, że kiedy Will wyzdrowieje ruszymy do Afganistanu. Tylko my dwóch. Wyciągnęli przy okazji jeszcze od naszego ruskiego przyjaciela plany bazy, które mówiły o tym, że kryjówka nie jest aż tak mocno pilnowana. Szczegóły dowiemy się przed misją. Dowiedziałem się przy okazji że Dimitrji umarł, wstrzykując sobie jadtoks, truciznę, która zabija w ciągu pięciu sekund. Nic, wróciłem do swojego domu, zjadłem, wziąłem prysznic. Położyłem się do łóżka i zasnąłem.






wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział III: OPERACJA MYSZ



Weszliśmy do transportera, była gdzieś o koło dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt. Usiedliśmy, sprawdziliśmy czy mamy to co nam jest potrzebne do misji. Było tam paru żołnierzy, którym też przydzielono wypełnić tą misję co nam. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych, niektórzy nie potrafili nawet utrzymać bidonu wojskowego, ponieważ bardzo im się trzęsły ręce. Do celu mieliśmy z jakieś czterdzieści pięć minut. Napięcie, myśli o tym co możemy tam spotkać i czy jeszcze tu wrócimy powodowały, że ten lot trwał w nieskończoność.  Transportowiec zaczął powoli zwalniać. Przez okno widziałem jak podnosi silniki do góry, oznaczało to tylko jedno, że jesteśmy już na miejscu. Po chwili otworzyły się wielkie drzwi naszego latającego pojazdu. Wysiedliśmy. Przed naszymi oczami ukazała się mała, prowizoryczna baza. Znajdowała się ona około stu metrów od naszego celu. Poszliśmy na zbiórkę. Czekał już tam na nas Cooper. Otworzył holokronową mapę, kazał nam się ustawić w wokół niej.
– Wiem, że już wcześniej wspomniałem wam o misji, ale teraz dowiecie się bardziej szczegółowo – powiedział do nas, opierając się o blat, który wyświetlał mapę.
Razem z Willem patrzyliśmy co dowódca nam pokazuję dokładnie co mamy robić.
– Wejdziecie od strony północnej. To zadanie szczególnie dla Michaela. Znajdują się tam wielkie opuszczone blokowiska, będzie to idealne miejsce oraz teren. Będziesz osłaniał naszych ludzi jak będą rozbrajać system zabezpieczający bramę. Po czym jak złamiecie blokadę, duch rzuci wam na teren czujniki ruchu, obraz pokażę się wam na skanerach, który macie wbudowany w wasze gogle. Gdy już wejdziecie, Will wystrzeli pocisk elektormagnetyczny dezaktywując system obrony i monitoringu wroga. Od razu padnie też oświetlenie. Macie dziesięć minut żeby schwytać nasz cel. Z pozostałymi wiecie co robić. Operacja Mysz, tak nazywa się wasza misja, szybka i cicha akcja! – krzyknął, jednocześnie patrzą na mnie tak jakby pokładał we mnie całą swoją nadzieję.
– Oddziałem Alfa pokieruję Will, a waszymi oczami od momentu wyłączenia światła w bazie będzie Michael. Rozumiemy się?
– Tak jest!
– Rozejść się. Pięć minut na przygotowanie.
Weszliśmy do namiotu. Uzupełniliśmy amunicję do karabinów, granaty, granatniki. Ubraliśmy gogle ze skanerem. Sprawdziłem czy sprawnie działa mój pancerze, a przede wszystkim kamuflaż. Wszystko grało jak gitara i byłem prawie gotowy. Spojrzałem na zdjęcie Rose, pocałowałem krzyż i mogłem ruszać w drogę. Will zrobił dosłownie to samo co ja.
– Boję się Michael.
– Ja też mój stary przyjacielu. Boję się, że już nigdy ich nie zobaczę.
– Ale wiesz, mamy dla kogo żyć i mamy do kogo wrócić. Więc postarajmy się żeby akcja przebiegła pomyślnie, bez żadnych strat. – Objęliśmy się po bratersku i ruszyliśmy w stronę wyjścia z namiotu.
Przed moim oczami ukazał się nasz oddział. Byli ustawieni w szeregu, wszyscy gotowi oddać życie za powodzenie misji. Nagle zobaczyłem młodego chłopaka. Był jakiś inny od reszty. Twarz miał bladą, cały trząsł się ze strachu. Podszedłem do niego. Uniósł swoją małą, bladą twarz i popatrzył na mnie brązowymi oczami.
– Jak ci na imię? – zapytałem go.
– Oscar – rzekł do mnie
– Wyglądasz bardzo młodo. Nie powinieneś czasami się uczyć?
– Nie Sir, wojsko to jedyna droga dla mnie teraz.
– Teraz? – Zaskoczyła mnie jego odpowiedź.
– Tak, teraz. Straciłem całą rodzinę gdy Rosjanie najechali na nasz kraj. Matka mnie wypuściła tylnymi drzwiami żebym mógł szybko uciec. Widziałem jak każą im klęknąć, widziałem jak do nich mierzą z lufy prosto w głowę. Słyszałem płacz mojej czteroletniej siostrzyczki, potem strzał i widok rozlewającej się krwi. Nie miałem pieniędzy na szkołę, książki, jedzenie. Postanowiłem wstąpić do wojska. To jedyne źródło mojego utrzymania.
– Bardzo mi przykro Oscar. – Zakręciła mi się łza w oku, serce zaczęło mi coraz szybciej bić.
– Posłuchaj mnie – chwyciłem go za tył głowy i przyłożyłem usta do jego ucha. – Będę twoimi oczami tej operacji, twoją tarczą, bronią. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Zrobię wszystko abyś razem ze mną wrócił do domu. Będę na ciebie mówił młody. – Objąłem go, poklepałem po plechach. Widziałem jak na jego twarzy zamiast smutku pojawił się uśmiech, uśmiech nadziei mówiący, że jeszcze nie wszystko stracone. Ruszyliśmy w stronę celu. Wszedłem do bloku na najwyższe piętro, rozstawiłem dwójnóg, oparłem moje cudeńko i obserwowałem Willa wraz z jego żołnierzami. Macie dwa cele jeden z prawej, drugi z lewej.
– Zbliżają się, z prawej i lewej. Czterdzieści metrów od was Will.
– Przyjąłem, na tego z prawej wysyłam Oscara.
Widziałem jak młody idzie powoli do ruskiego ścierwa. Obserwowałem bacznie jego każdy ruch.  Ujrzałem jak szybkimi ruchem chwyta go od tyłu i skręca mu kark. Bezlitośnie. Dał znak do Willa. Ten złamał szyfr do bramy i otworzyli ją. Namierzyłem cztery cele przed nimi. Namierzyłem ich lunetą, włączyłem maskowanie by nie wiedzieli skąd padł strzał. Podświetliły mi się cele na czerwono. Włączyłem tryb wielostrzału i za naciśnięciem spustu padli wszyscy czterej. Will miał czyste pole. Podszedł do okna gdzie znajdowało się centrum dowodzenia, wystrzelił pocisk elektromagnetyczny. Wybuchł. Sparaliżował osoby znajdujące się w środku przy okazji wyłączając systemy obronne ośrodka. Leżących na ziemi zabili z zimną krwią. W końcu żadnych świadków i jeńców. Włączyłem termowizję. Dimitrij , znajdowałem się jedno piętro wyżej, chroniło go czterech ludzi. Weszli. Cicho jak mysz sprzątnęli ich, złapali nasz cel. Wszystko szło zgodnie z planem, aż do czasu kiedy podjechały cztery ciężarówki. Okrążyły one placówkę. Przez okna do oddziału Willa wpadły granaty dymne.
– Spierdalajcie! Szybko! To nie są zwykłe granaty dymne!
Will schodził szybko z oddziałem na dół. Ciężarówki rozpoczęły ciężko ostrzał. Wyszło z nich parę osób idących w ich stronę. Strzelałem do nich, trafiłem. Wystawili z okien lufy i otworzyli ogień. Rosjanie padali jak kaczki.
– Rzucę zasłonę dymną, będziecie mieli cztery minuty na ucieczkę z budynku. Rozumiesz Will?
– Nie pierdol tylko kurwa rzucaj, bo podziurawią nas jak ser szwajcarski.
Rzuciłem. Biały dym jak mgła natychmiastowo się rozniósł. Wyszli. Biegli szybko w moją stronę. Transportowiec już nadleciał. Nagle mgła ustała. Zaczęli ostrzał. Próbowałem ich jakoś osłaniać, ale nadaremnie, bo co ja sam mogę zrobić. Will rzucił minę. Rozwaliła jeden z pojazdów. Nagle karabin jednego z nich skierował się w moją stronę. Za nim zorientowałem się, że maskowanie już nie działa, widziałem jak kule z błyskawiczną prędkością lecą w moją stronę.
– Will, Will słyszysz mnie? Will! Kurwa!
– Co jest? Czemu cię nie ma w oknie do chuja?
– Zauważyli mnie, muszę uciekać do transportera, rzuciłem granat, ale nie wypalił. Musisz go trawić, a wtedy rozjebie ich wszystkich – biegłem szybko po schodach na dół. Szły szałem jak kule lecą koło mojej głowy. Modliłem się żeby któraś z nich mnie nie trafiła.
– Biegnij, damy sobie radę
Moim oczom ukazał się nasz transport wskoczyłem i zobaczyłem jak Will biegnie w moją stronę. Strzelił. Granaty wybuchł niszcząc wszystko w około. Dobiegli. Wszedł młody, nasz cel reszta oddziału. Kiedy Will był już u progu dostał kulę. Przebiła go, łamiąc mu żebra z prawej strony. Podniosłe karabin i szybko trafiłem niedobitka. Willa wciągnęliśmy szybko na pokład. Krew jego lała się na wszystkie strony. Uchodziło z niego życie.


poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział II: DUCH I SZAMAN

Na zewnątrz ledwo świtało, nagle rozległ się głośny dźwięk oznaczający pobudkę. Szybko poderwaliśmy się z łóżek, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Był to nasz dowódca. 
— Macie dwadzieścia minut na przygotowanie się i wstawienie na placu.
— Tak jest! — krzyknęliśmy.
Will poszedł pod prysznic, ja do kuchni zrobić dla nas śniadanie. James wyglądał na zombie. Było widać po nim, że niezbyt lubi wczesne pobudki, a tym bardziej o czwartej na rano. 
— Co chcecie zjeść? — zapytałem.
— Ja chcę jajecznice z cebulką i trzy kromki chleba z masłem! — odpowiedział do mnie Will z pod prysznica. 
— A ty co chcesz James? 
— Wiesz co, zrób mi trzy grzanki z pomidorem i mocną kawę, bo obudzić się nie mogę — powiedział James, rozciągając mięśnie.
Robiłem jedzenie chłopakom, sobie dwie bułki z salami i herbatę. Potem szybko się umyłem. Ubraliśmy się w mundury wojskowe, moro w kolorze białym, na lewym barku z flagą amerykańską, na prawej piersi nasze imię i nazwisko. Wyszliśmy z naszego domu i kierowaliśmy się w stronę placu. Czekał już tam na nas James Cooper i inni żołnierze. 
— Witajcie moje dziewczynki! — wydarł się w naszą stronę, poprawiając swój kapelusz.
— Witaj dowódco! 
— Dzisiaj wasza wielka chwila, przejdziecie szkolenie. 
Chodził od początku rzędu i na koniec, tak w kółko. 
— Wybierzecie sobie dla was odpowiednią broń, pancerz oraz techniczne dodatki — powiedział zatrzymując się na przeciwko mnie i kierując wzrok ku moim oczom. 
— Pierw za nim do tego dojdzie zapraszał was na poligon treningowy. 
Poszliśmy za Cooperem. Weszliśmy do wielkiej hali a tam duże pomieszczenia o różnym ukształtowaniu terenu, klimacie i pogodą.
— Jest to najnowszy program szkoleniowy PPW, można zaprogramować do każdych warunków atmosferycznych z jakimi może się spotkać żołnierz — mówił do nas maszerując przed nami wolnym krokiem pokazując rękoma na lewo i prawo. 
Zatrzymaliśmy się przy stanowiskach przy których mieliśmy wybrać uzbrojenie na podstawie przeprowadzonych wstępnych szkoleń. 
Poszedłem jako pierwszy. Do swojej ręki wziąłem karabin snajperski C23, z lunetą 100x. Posiadała ona termowizje, skaner który umożliwiał widok przez ściany. Z lewej strony, jakieś sześćdziesiąt centymetrów od lufy, znajdował się skaner ruchu pokazujący z dokładnością gdzie znajduję się wróg. Snajperka miała wbudowany kamuflaż, który dostosowywał się automatycznie do każdego otoczenia. Strzelała pociskami pancernymi, które przebijały stal, a także krioamunicją, zamieniając wroga w bryłę lodu, kolejnym strzałem rozkruszając go. Na siebie założyłem lekki pancerz. Podobnie jak karabin miał ten swą funkcje maskowania. Umożliwiał mi szybkie przemieszczanie się, zabójstwo j szybka ucieczka, niczym jak duch. Dobrałem do tego jeszcze granaty plazmowe oraz tak zwane wiatraki, czyli granat, który po eksplozji wytwarzał wir powietrza coś na zasadzie tornada. 
Odwróciłem się, zobaczyłem jak Jamsa wzięli do innego miejsca. Po tym od razu podszedł Will. Ubrał na sobie ciężki pancerz. Zbudowany z nici pajęczej, która mocniejsza jest niż stal. Wzbogacony był także wzmocnieniem włókna węglowego, zwykły pocisk nie miał szans.  Do rąk chwycił karabin szturmowy BC6. Celownik holograficzny, standardowy. Granatnik z pociskami elektromagnetycznymi, powodujące paraliż wroga i jednocześnie dezaktywując urządzenia elektryczne. Granaty, apteczka. W środku coś na wzór sprayu, popsikana rana momentalnie się goiła. Bandaże i takie inne rupiecie. Karabin strzelał pociskami ultrafioletowymi, zamieniając ciało wroga w popiół. 
— Michael! Zapraszam cię — powiedział do mnie jakiś człowiek odpowiedzialny za szkolenie.
Wszedłem do pomieszczenia. W środku było ciemno, aż usłyszałem głos, który powiedział "rozpocząć sesje szkoleniowa". Zapaliły się światła i przed moimi oczami ukazała się dżungla. Szedłem powoli, nagle obok mojej głowy przeleciał pocisk. Szybko schowałem się za drzewem i włączyłem maskowanie. Powoli wychyliłem głowę i znowu słyszałem dźwięki kuli lecącej obok mnie. Włączyłem skan ruchu,
Na monitorze pokazała się biała plamka, jakieś siedemdziesiąt metrów ode mnie. Ruszyłem powoli. Nie biegłem, gdyż kamuflaż przestał by działać i stałbym się łatwym celem. Spojrzałem na skaner potem przez lunetę. Włączyłem termowizje, jednak nie było nic widać. Usłyszałem pikanie, odwróciłem głową w prawą stronę spojrzałem w dół a tu obok mnie granat, poderwałem nogi do ucieczki. Jeden odłamek przeszedł obok mnie. Po chwili zorientowałem się , że drasną mnie delikatnie w lewy bark. Moim oczom ukazał się cel. Działałem pod wpływem adrenaliny i zacząłem strzelać, nie dokładnie i bez przy użyciu celownika, niestety nie trafiłem. Akcja ucichła. Położyłem się, rozstawiłem snajperkę, kamuflaż działał więc byłem niewidoczny. Czekałem. Wytężyłem słuch, usłyszałem dźwięk łamiących się gałęzi, które leżały na ziemi, zdradzały każdy ruch. Skierowałem lufę delikatnie i powoli w lewa stronę. Włączyłem skan, cel ukazał się idealnie w kierunku tym gdzie była skierowana lufa. Zatrzymałem oddech, spowolniłem bicie serca. Pociągnąłem za spust. Kula trafiła zamrażając cel. Przeładowałem. Poszedł pocisk pancerny, rozkruszając cel. Wróg nawet nie wiedział skąd dostał. Usłyszałem brawa.
— Gratulacje Michael. Jesteś lepszy niż się spodziewałem — powiedział Cooper. Na jego twarzy było widać zadowolenie. 
— Zachowałeś się jak drapieżnik, który zaczaił się na swoją ofiarę. Potem wyeliminowałeś ją po cichu jak duch. Tak! To jest to! — krzyknął. Jego oczy świeciły się z zadowolenia. 
— Od dzisiaj będziesz miał ksywkę duch. Twoje szkolenie zakończyło się powodzeniem.
— Dziękuję, cieszę się, że jest pan zachwycony — odpowiedziałem i skierowałem się do wyjścia. 
Wychodząc zobaczyłem Willa. 
— I jak tam, już po szkoleniu? 
— Tak. Ogólnie to nie było nic trudnego. 
— W skrócie co robiłeś? — zapytałem bardzo ciekawy tego co tam się wydarzyło. 
— Ogólnie to rozpierdol. Wybuchy, ludzie ranni. Moje zadanie dotyczyło uratowanie rannego żołnierza i granatnikiem dezaktywować uzbrojenie wroga
— Ksywkę jakąś dostałeś?
—Tak, ale to jest śmieszne. Mam ksywkę szaman chłopów — mówił do mnie powoli śmiejąc się. 
— Szaman? Dobre. W sumie pasuje ci to — odparłem, zaczepiając karabin na plecy. 
— A ty jaką masz?
— Ja mam duch — powiedziałem dumny
— Tak więc duch i szaman. Ciekawe jak tam James. 
Siedzieliśmy już tak ponad półtorej godziny. W końcu przyszedł do nas James.
¬— Jesteś wreszcie. Co ty tam robiłeś tak długo? 
— E tam, zamieszanie było, ponieważ system padł i trzeba było czekać aż go zresetują.
— I jak tam szkolenie? – zapytałem wstając z ławki. 
— Zostałem wsparciem, standardowo podrzucanie amunicji komuś, kiedy jej potrzebuję, ale mam dla was złą wiadomość. Przenoszą mnie do innego oddziału — powiedział ocierając pod z czoła. 
Nie było czasu na kontynuowanie rozmowy, bo nasz dowódca kazał się wstawić na placu.
— No nic na nas już czas ¬— spojrzałem na Jamsa i objąłem go. 
— Trzymajcie się, będzie mi was brakować. 
Czułem w kościach, że to nie jest nasze ostatnie pożegnanie i się jeszcze kiedyś spotkamy. Wzięliśmy to co nasze i ruszyliśmy w stronę zbiórki. Ustawiliśmy się w rzędzie, wszyscy poubierani w pancerze, wyposażeni w broń. Każdy miał inną specjalizacje, więc byłem tylko jedynym snajperem z naszego oddziału. Po chwili przyszedł Cooper, pogratulował nam ukończenia szkolenia i kazał być nam czujny od tej chwili. Teraz każdy alarm, każde wezwanie oznaczało walkę o przetrwanie, albo ja albo wróg. Po zbiórce wróciliśmy do swoich domów. Zostawiłem swoje uzbrojenie przy łóżku, a Will był tak zmęczony, że pierwsze co zrobił to od razu padł na swoje posłanie.  Wyciągnąłem z torby telefon, wydusiłem numer do żony. 
— Cześć mój aniołku — byłem szczęśliwy, że usłyszałem jej głos. 
— Hej Michael, wreszcie dzwonisz. Myślałam, że już nie usłyszę twojego głosu. Tak bardzo się o ciebie martwię — powiedziała zrozpaczona do mnie.
— Nie boj się, nic mi nie jest. Właśnie skończyłem szkolenie, ale bardziej mnie interesuje jak ty się czujesz? 
— Tak średnio, leżę w szpitalu… 
— Leżysz?! Coś się stało? — byłem bardzo przerażony. 
— Spokojnie ty mój głuptasie. To nie jest nic poważnego. Właśnie urodziła ci się córeczka. 
— Will! Will! Zostałem ojcem! Urodziła mi się córeczka! — to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu 
— Gratulacje stary! 
— Imię jakie dla naszego dziecka? — pytała mnie zniecierpliwiona żona
— Kim — odpowiedziałem bez zastanowienia 
— Kim? Słodkie. Słuchaj kochanie, ja muszę kończyć, ponieważ zaraz przyjdzie lekarz zobaczyć czy wszystko dobrze. Zadzwonię jak będę w domu.
— Dobrze. Kocham Cię mój aniołku i ucałuj ode mnie Kim. — Byłem niesamowicie wzruszony
Pukanie do drzwi, Will otworzył. Kazali nam przyjść do centrum dowodzenia. Wstałem, odłożyłem telefon i poszliśmy. Kiedy znaleźliśmy się w środku zobaczyliśmy wielką mapę wyświetlaną holograficznie. Na niej znajdował się cały świat, co dziwne kontynenty były zapalone na czerwono. Podszedł do nas Cooper i powiedział, że to mapa Rosjan skradziona miesiąc przed naszym przylotem. Przedstawiała ona plan inwazji. Rosja chce każdy kraj sobie podporządkować, dyktować im warunki, żyć dzięki ich wydobywanym surowcom. Rosja posiadała plany bomby radoneonowiej, która zamienia wszystko w popiół na swojej drodze nie pozostawiając żadnego żywego organizmu. Pomyślałem, że to będzie nasze pierwsze zadanie, nie myliłem się. Jednak to nie było takie proste jak się wydawało. Plan bomby był podzielony na cztery części, rozdzielony pomiędzy Jegorijm Morozowem, Matwiejem Koslovem, Siergiejem Prohovem i Ivanem Ruckojewem. Największe umysły Rosji. Każdy z nich był eksportowany do różnych krajów, przy okazji zmuszając kraje te do podporządkowania się ich państwu. Początkowo nie mieliśmy na nich namiaru, ale namierzyliśmy prawą rękę Jegorija, był to jego chłopiec od czarnej roboty i na pewno wiedział gdzie ukrywa się jego szef. Ślad urywa się w Polsce. Kraj ten głownie był odpowiedzialny za przechowywanie i rozsyłanie amunicji dla swoich żołnierzy. Znajdowała się także mała baza lotnicza, której zadanie było przewożenie w każdą stronę świata uzbrojenia ciężkiego, typu, czołgi, transportery, pojazdy medyczne. 
— Witajcie, jak już się domyśliliście to będzie wasze pierwsze zadanie. Dotyczyć będzie ono pojmanie Dimitrija, współpracownika Jegorija. Ostatnio nasi szpiedzy natknęli się na ślad, który doprowadził nas do Gdańska. Prawdopodobnie odbierał żywność dla swoich ludzi — mówił do nas Cooper pokazują na mapie szczegóły. 
— Jak to mamy zrobić? — powiedziałem zdenerwowany
— To ma być szybka i cicha akcja. Cele likwidujecie po cichu, to będzie głownie zadanie dla ciebie Michael. Will natomiast będzie odpowiedzialny za wyłączenie systemów bezpieczeństwa. 
— Kiedy ruszamy?
— Dzisiaj o godzenie dwudziestej czwartej, a teraz idziecie się przygotować i wypocząć żołnierzu.
Poszyliśmy do domu, nie ma co duża gadać. Ubrałem się w lekki rzeczy, położyłem się i zasnąłem. Will Zamykając oczy widziałem jak Will znowu patrzy na zdjęcie swojej żony. Pomyślałem, drugi dzień w wojsku i już akcja. Pozornie wydawała się prosta, a co dokładnie na nas tam czekało, tego nie wiedział nikt. 

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział I: NOWY DOM

Lecieliśmy w wielkim transporterze, chronionym od strony zewnętrznej polem siłowym. Napędzany był dwoma wielkimi silnikami rakietowymi. W środku siedziałem ja, innych paru żołnierzy i obok Will, wpatrzony cały czas w zdjęcie swojej żony. 
— Co jest stary? – zapytałem troskliwym głosem. – Wyglądasz na zmartwionego – dodaję. 
— Nie, zmartwiony to ja nie jestem – rzekł do mnie Will nie odrywając wzroku od zdjęcia. 
— Nie oszukasz mnie, znam ten wyraz twarzy – powiedziałem nerwowym głosem wiedząc, że coś jest nie tak. 
Po chwili Will podniósł głowę odrywając wzrok od zdjęcia i kierując go w moją stronę. 
— Tęsknię za nimi i jednocześnie boję się czy jeszcze ich zobaczę – powiedział do mnie ze łzami w oczach. 
— Zobaczysz ich. Szybciej wrócimy do domu niż ci się wydaje – mówiłem do niego z uśmiechem na twarzy i pocieszałem go. 
Po chwili poczuliśmy jak nasz transportowiec zaczyna obniżać wysokość, aż skierował silniki w dół i w pionie wylądował. Otworzyły się drzwi i głos z oddali kazał nam wychodzić. Wzięliśmy swoje bagaże i jeden za drugim powoli kierowaliśmy się ku wyjściu,  a naszym oczom ukazała się baza wojskowa. Znajdowaliśmy się w Vaduz, stolicy Liechtensteinu. 
— Ustawić się w szeregu! – usłyszałem nieznajomy mi głos. – Powiedziałem w szeregu panienki, ile razy mam powtarzać?!
Po chwili ukazał się przede mną stary człowiek w wieku czterdziestu pięciu lat. 
— Nazywam się James Cooper i będę waszym dowódcą – mówił do nas twardym głosem. Koleś wyglądał rzeczywiście jak we wojsku przystało. Na głowie miał brązowy, przypominający kształtem kapelusz kowbojski, ubrany był w szarą podkoszulkę na naramkach, na szyi nieśmiertelnik, spodnie w moro w kolorze zieleni i na nogach czarne trzewiki. 
— Zostaliście przydzieleni do oddziału alfa. Mundur i buty otrzymacie jutro, na dzisiaj to wszystko. Możecie się rozejść – powiedział do nas dowódca. 
Kierowałem się z Willem do przydzielonego nam nowego domu, po drodze mijając najnowsze maszyny bojowe. Oczy skierowałem na robota kroczącego FV-VT, który był sterowany przez pilota. Na przodzie znajdowało się działo z dwoma lufami, strzelające plazmą, które z łatwością topiły najgrubszą stal, a z ciała człowieka zostawało coś na wzór stopionego plastiku. Na bokach umieszczone były dwie wyrzutnie rakiet z laserowym namierzaniem, trafiające precyzyjnie w cel. Idąc dalej, zobaczyłem czołgi R5 Volx. W czterech rogach ich podwozia umieszczone jest coś na wzór turbiny wytwarzające pole, tak jak magnes powodujące, że były odpychane od powierzchni ziemi, a wszystko za sprawą pierwiastka ruflor. Po bokach wzmacniane pancerze, latanie te kilka metrów nad ziemią umożliwiało łatwe pokonanie niemal każdej przeszkody. Koniec lufy uformowany był w kształcie prostokąta, Volx strzelał pociskami lodowymi. W trakcie eksplozji niszczył wszystko, co stoi na jego drodze, jednocześnie uwalniając mikrolód.
Zamrażał wszystko w zasięgu 150 metrów. Temperatura po wybuchu wynosiła minus czterysta pięć stopni Celsjusza. Na przeciwko stały myśliwce, to był dopiero bajer. Na przodzie podwójne działo z karabinem obrotowym, strzelające dwadzieścia pięć tysięcy pocisków na sekundę, rozrywające ciało od środka, a zwykłą stal dziurawiąc jak ser szwajcarski. Cienki pancerz wzmocniony włóknem heksowym posiadający związki szybkiej regeneracji, mechanik w ogóle tu nie potrzebny. Za wciśnięciem jednego przycisku myśliwiec przybierał kolory otocznia, czyli stawał się niewidzialny. Cztery potężne rakietnice. Napędzany był jedną turbiną. Te cacko nazywało się WT Acrobixs. Podziwiając wyposażenie wojska trafiliśmy pod nasz dom. Otworzyć drzwi można było tylko za pomocą skanu oka. W środku nic szczególnego, dwa łóżka piętrowe, telewizor plazmowy, stół, cztery krzesła i łazienka. Pokój w kolorze jasnoszarym. 
— Wreszcie łóżko. Odpoczynek po długiej podróży – powiedział Will już sennym głosem. 
— Przestań, spać idziesz? Rozmowę przerwał nam dźwięk pukania do drzwi. Otworzyłem, a przed nim stał nasz dowódca z jakimś facetem. 
— Witajcie żołnierzu, przedstawiam wam nowego kolegę, Jamesa Lopeza – mówił, kładąc lewą dłoń na jego barku. 
– To miła niespodzianka. Przyda nam się dusza do towarzystwa – powiedziałem zadowolony. 
— No, to ja zostawiam was samych i dobrej nocy. 
Facet pojawił się w dobrej chwili. Wyciągnąłem flaszkę z torby i karty do gry. Will wyjął jakieś żarcie i wszyscy usiedliśmy przy stole. 
— Karty mamy, to w co gramy? - zapytał nas Will. 
— Nie wiem. James, umiesz grać w makao? – zapytałem. 
¬— Jasne! Za dzieciaka grałem prawie codziennie i uważajcie jestem dobry – odpowiedział pewnym głosem James, kierując wzrok na mnie i potem na Willa. 
— No to zaczynamy! - krzyknąłem. – Potasuj karty Will – chwyciłem za flaszkę i polałem do kieliszków. 
W trakcie gry James zobaczył zdjęcie mojej żony i powiedział:
— Ładną masz kobietkę, Michael. 
— Dziękuję, to najpiękniejsza kobieta na świecie – odparłem. 
Rose była niską brunetką o brązowych oczach. Miała nieco szczupłą sylwetkę, duże piersi, idealnie krągłe pośladki. Ubierała się przeważnie w jeansy i bluzy. Ja natomiast byłem umięśniony, szeroki, średniego wzrostu, około metr siedemdziesiąt trzy centymetry. Mięśnie wyrobiłem przez trzy lata, odpowiednie odżywianie i plan wykonywania ćwiczeń. Miałem czarne, krótkie włosy. Na sobie ubrałem jeansy, koloru jasnoniebieskiego, czarną koszulkę z białym napisem ,,hope”, i buty firmy nike. Will natomiast był wyższy ode mnie. Miał około metr osiemdziesiąt siedem, średnią budowę ciała, więcej masy niż rzeźby, na głowie zero głosów. Nosił na sobie szarą bluzę z kapturem, ciemno niebieskie jeansy oraz białe buty, firmy puma. Tak mijał na wieczór. 
— Król karo! – krzyknął James do Willa. 
— Nie ma tak lekko, trójka karo. 
— No to na mnie wypadło – powiedziałem pewnym głosem kładąc damę pik. – Ha! I co teraz leszcze? – krzyknąłem radosnym tonem.
— Kieliszki puste, Michael. Czas je napełnić – powiedział do mnie James.
— A rzeczywiście – chwyciłem za flaszkę i polałem kolejną kolejkę. James wyglądał na spoko gościa. Na oko był mojego wzrostu, na sobie miał bojówki w białe moro z czarnymi plamami, na głowie krótkie blond włosy i czapkę z daszkiem w kolorze szarym. Koszulka była czarna, na lewej ręce  nosił srebrny zegarek. 
— Makao! – krzyknął James trzymając w ręku jedną kartę. Patrzył na nas wzrokiem pewnego zwycięscy. 
— Dobra, chuj. As i żądam karo – powiedział Will. 
— A proszę cię bardzo, jupek i chcę dziesiątek – rzuciłem kartę na stół. James spojrzał się na mnie, po jego wyrazie twarzy było widać, że jest pewny zwycięstwa. 
— To było złe zagranie, Michael. Bum! Jupek i nie żądam niczego. Wygrałem! – krzyknął, wstał z krzesła, zatańczy i polał kolejkę. 
— Kurwa, zostaliśmy tylko my Will. – Nie oddam tak łatwo drugiego miejsca. 
— To co? Chlup w ten głupi dziób – powiedział James chwytając kieliszek w dłoń. Graliśmy dalej i tak minął pierwszy dzień w wojsku.

niedziela, 3 stycznia 2016

Prolog


Nasz dom nie był duży czy mały, raczej średni. W środku znajdował się wiatrołap, wypełniony wielką szafą, w której znajdowały się kurtki, a także wielkie lustro i miejsce na buty. Na środku salonu był wielki, biały, puszysty dywan, na którym stał narożnik w kolorze jasno szarym i niewielki szklany stół. Na wprost od łóżka znajdowało się kino domowe, z wielkim, wiszącym na ścianie, telewizorem, pod nim były malutkie szafy, w których chowaliśmy różne pierdoły. Ściany salonu były pomalowane na kolor cappuccino, zdobione przy suficie białymi paskami. Na podłodze jasne panele. Po drugiej stroniez znajdował się aneks kuchenny, jego ściany były wyłożone płytkami w kolorze bardzo jasnego brązu, zdobionego kwiatami, natomiast na podłodze znajdowały się płytki w kolorze podobnym do paneli w salonie. Na środku kuchni stał drewniany, brązowy stół, przy którym znajdowało się sześć krzeseł. Był także piekarnik  z wbudowaną płytą indukcyjną, zmywarka, pochłaniacz, zlew. Na ścianach wisiały szafki na talerze, kubki ci filiżanki. Dom miał trzy kolejne pomieszczenia w tym sypialnia moja i Rose. W środku stało wielkie, miękkie i wygodne łóżko sypialniane, którego krawędzie były zrobione z jasnego drewna. Obok łóżka dwie szafeczki, a na nich lampy. Ściany były w kolorze ciemnego błękitu. Na prawo od sypialni znajdowała się łazienka, wyłożona jasnoniebieskimi płytkami. W prawym rogu stał prysznic. Obok muszla klozetowa, a na wprost wielka biała wanna z wbudowanymi niebieskimi neonami. Miała także funkcje jacuzzi. Standardowo umywalka, nad nią lustro z półką. Ostatni pokój był w fazie przygotowywania, ponieważ był dla jeszcze nienarodzonego synka. 
Trwał okres świąteczny, a dokładniej sylwester. Ten dzień był dla mnie wyjątkowy, ponieważ miałem go spędzić w towarzystwie mojego przyjaciela Willa i jego żoną, Megan. W mieszkaniu unosił się przyjemny zapach potraw sylwestrowych, które gotował aniołek, a jednocześnie przyszła matka naszego dziecka. Na godzinę dwudziestą mieli przyjść goście.
— O rety! – krzyknąłem przerażony. Zostało mi pół godziny do ogarnięcia się. Szybko pobiegłem pod prysznic. 
— Jak już się umyjesz, to możesz mi pomóc, bo się nie wyrobimy, a ja też muszę się przyszykować! - powiedziała do mnie żona zestresowanym głosem, gdy byłem w drodze pod prysznic. 
— Raz, dwa i już ci pomogę – odpowiedziałem z uśmiechem. 
Szybko się umyłem, ubrałem elegancko i pomogłem Rose nakryć do stołu. Zbliżała się dwudziesta i po chwili w naszym mieszkaniu zabrzmiał dzwonek do drzwi. Podszedłem, otworzyłem,  a w drzwiach stał Will z Megan. 
— Witaj mój stary bracie i ty, piękna Rose – powiedział z radością Will. 
— Witaj, witaj, Will, a także dobry wieczór Megan. Rozbierzcie się i usiądźmy do stołu – rzekłem, nie mogący się doczekać, kiedy wreszcie będę mógł zjeść. 
Tak mijały kolejne godziny. Atmosfera była wspaniała. Rozmawialiśmy o starych czasach, jak to, bawiliśmy się w piaskownicy i także o naszych planach na przyszłość, popijając przy tym kieliszki wódki. Widziałem jak Rose na mnie patrzy, kiedy Will mi nalewał następny, bo wiedziała jak to się skończy picie w tak szybkim tempie. 
— Zrób sobie przerwę, tak do w pół do dwunastej. – Rose skierowała na mnie wzrok, który zawsze mówił, że ma racje.
— No dobrze kochanie – odparłem nieco smutnym głosem.
I tak mijał czas.
— Za dwie minuty północ! – krzyknął Will.
— Trzeba iść po kieliszki – dopowiedziała Megan.
Rose pobiegła po kieliszki do kuchni i kiedy przyszła zaczęliśmy odliczanie.
— Cztery... Trzy... Dwa... Jeden... Hura! Hura! – wszyscy krzyknęli. – Nowy rok! 
Rozległ się dźwięk otwierającego się szampana. Kieliszki napełnione, przyszedł moment na życzenia.
— Wszystkiego dobrego, mój przyjacielu. Zdrowia, szczęścia i przystojnego syneczka – mówił do mnie Will.
— Wzajemnie bracie, wzajemnie. I ślicznej córeczki — odpowiedziałem głosem już pijanego człowieka.
Tak w końcu przyszedł rok 2150...