Na zewnątrz ledwo świtało, nagle rozległ się głośny dźwięk oznaczający pobudkę. Szybko poderwaliśmy się z łóżek, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Był to nasz dowódca.
— Macie dwadzieścia minut na przygotowanie się i wstawienie na placu.
— Tak jest! — krzyknęliśmy.
Will poszedł pod prysznic, ja do kuchni zrobić dla nas śniadanie. James wyglądał na zombie. Było widać po nim, że niezbyt lubi wczesne pobudki, a tym bardziej o czwartej na rano.
— Co chcecie zjeść? — zapytałem.
— Ja chcę jajecznice z cebulką i trzy kromki chleba z masłem! — odpowiedział do mnie Will z pod prysznica.
— A ty co chcesz James?
— Wiesz co, zrób mi trzy grzanki z pomidorem i mocną kawę, bo obudzić się nie mogę — powiedział James, rozciągając mięśnie.
Robiłem jedzenie chłopakom, sobie dwie bułki z salami i herbatę. Potem szybko się umyłem. Ubraliśmy się w mundury wojskowe, moro w kolorze białym, na lewym barku z flagą amerykańską, na prawej piersi nasze imię i nazwisko. Wyszliśmy z naszego domu i kierowaliśmy się w stronę placu. Czekał już tam na nas James Cooper i inni żołnierze.
— Witajcie moje dziewczynki! — wydarł się w naszą stronę, poprawiając swój kapelusz.
— Witaj dowódco!
— Dzisiaj wasza wielka chwila, przejdziecie szkolenie.
Chodził od początku rzędu i na koniec, tak w kółko.
— Wybierzecie sobie dla was odpowiednią broń, pancerz oraz techniczne dodatki — powiedział zatrzymując się na przeciwko mnie i kierując wzrok ku moim oczom.
— Pierw za nim do tego dojdzie zapraszał was na poligon treningowy.
Poszliśmy za Cooperem. Weszliśmy do wielkiej hali a tam duże pomieszczenia o różnym ukształtowaniu terenu, klimacie i pogodą.
— Jest to najnowszy program szkoleniowy PPW, można zaprogramować do każdych warunków atmosferycznych z jakimi może się spotkać żołnierz — mówił do nas maszerując przed nami wolnym krokiem pokazując rękoma na lewo i prawo.
Zatrzymaliśmy się przy stanowiskach przy których mieliśmy wybrać uzbrojenie na podstawie przeprowadzonych wstępnych szkoleń.
Poszedłem jako pierwszy. Do swojej ręki wziąłem karabin snajperski C23, z lunetą 100x. Posiadała ona termowizje, skaner który umożliwiał widok przez ściany. Z lewej strony, jakieś sześćdziesiąt centymetrów od lufy, znajdował się skaner ruchu pokazujący z dokładnością gdzie znajduję się wróg. Snajperka miała wbudowany kamuflaż, który dostosowywał się automatycznie do każdego otoczenia. Strzelała pociskami pancernymi, które przebijały stal, a także krioamunicją, zamieniając wroga w bryłę lodu, kolejnym strzałem rozkruszając go. Na siebie założyłem lekki pancerz. Podobnie jak karabin miał ten swą funkcje maskowania. Umożliwiał mi szybkie przemieszczanie się, zabójstwo j szybka ucieczka, niczym jak duch. Dobrałem do tego jeszcze granaty plazmowe oraz tak zwane wiatraki, czyli granat, który po eksplozji wytwarzał wir powietrza coś na zasadzie tornada.
Odwróciłem się, zobaczyłem jak Jamsa wzięli do innego miejsca. Po tym od razu podszedł Will. Ubrał na sobie ciężki pancerz. Zbudowany z nici pajęczej, która mocniejsza jest niż stal. Wzbogacony był także wzmocnieniem włókna węglowego, zwykły pocisk nie miał szans. Do rąk chwycił karabin szturmowy BC6. Celownik holograficzny, standardowy. Granatnik z pociskami elektromagnetycznymi, powodujące paraliż wroga i jednocześnie dezaktywując urządzenia elektryczne. Granaty, apteczka. W środku coś na wzór sprayu, popsikana rana momentalnie się goiła. Bandaże i takie inne rupiecie. Karabin strzelał pociskami ultrafioletowymi, zamieniając ciało wroga w popiół.
— Michael! Zapraszam cię — powiedział do mnie jakiś człowiek odpowiedzialny za szkolenie.
Wszedłem do pomieszczenia. W środku było ciemno, aż usłyszałem głos, który powiedział "rozpocząć sesje szkoleniowa". Zapaliły się światła i przed moimi oczami ukazała się dżungla. Szedłem powoli, nagle obok mojej głowy przeleciał pocisk. Szybko schowałem się za drzewem i włączyłem maskowanie. Powoli wychyliłem głowę i znowu słyszałem dźwięki kuli lecącej obok mnie. Włączyłem skan ruchu,
Na monitorze pokazała się biała plamka, jakieś siedemdziesiąt metrów ode mnie. Ruszyłem powoli. Nie biegłem, gdyż kamuflaż przestał by działać i stałbym się łatwym celem. Spojrzałem na skaner potem przez lunetę. Włączyłem termowizje, jednak nie było nic widać. Usłyszałem pikanie, odwróciłem głową w prawą stronę spojrzałem w dół a tu obok mnie granat, poderwałem nogi do ucieczki. Jeden odłamek przeszedł obok mnie. Po chwili zorientowałem się , że drasną mnie delikatnie w lewy bark. Moim oczom ukazał się cel. Działałem pod wpływem adrenaliny i zacząłem strzelać, nie dokładnie i bez przy użyciu celownika, niestety nie trafiłem. Akcja ucichła. Położyłem się, rozstawiłem snajperkę, kamuflaż działał więc byłem niewidoczny. Czekałem. Wytężyłem słuch, usłyszałem dźwięk łamiących się gałęzi, które leżały na ziemi, zdradzały każdy ruch. Skierowałem lufę delikatnie i powoli w lewa stronę. Włączyłem skan, cel ukazał się idealnie w kierunku tym gdzie była skierowana lufa. Zatrzymałem oddech, spowolniłem bicie serca. Pociągnąłem za spust. Kula trafiła zamrażając cel. Przeładowałem. Poszedł pocisk pancerny, rozkruszając cel. Wróg nawet nie wiedział skąd dostał. Usłyszałem brawa.
— Gratulacje Michael. Jesteś lepszy niż się spodziewałem — powiedział Cooper. Na jego twarzy było widać zadowolenie.
— Zachowałeś się jak drapieżnik, który zaczaił się na swoją ofiarę. Potem wyeliminowałeś ją po cichu jak duch. Tak! To jest to! — krzyknął. Jego oczy świeciły się z zadowolenia.
— Od dzisiaj będziesz miał ksywkę duch. Twoje szkolenie zakończyło się powodzeniem.
— Dziękuję, cieszę się, że jest pan zachwycony — odpowiedziałem i skierowałem się do wyjścia.
Wychodząc zobaczyłem Willa.
— I jak tam, już po szkoleniu?
— Tak. Ogólnie to nie było nic trudnego.
— W skrócie co robiłeś? — zapytałem bardzo ciekawy tego co tam się wydarzyło.
— Ogólnie to rozpierdol. Wybuchy, ludzie ranni. Moje zadanie dotyczyło uratowanie rannego żołnierza i granatnikiem dezaktywować uzbrojenie wroga
— Ksywkę jakąś dostałeś?
—Tak, ale to jest śmieszne. Mam ksywkę szaman chłopów — mówił do mnie powoli śmiejąc się.
— Szaman? Dobre. W sumie pasuje ci to — odparłem, zaczepiając karabin na plecy.
— A ty jaką masz?
— Ja mam duch — powiedziałem dumny
— Tak więc duch i szaman. Ciekawe jak tam James.
Siedzieliśmy już tak ponad półtorej godziny. W końcu przyszedł do nas James.
¬— Jesteś wreszcie. Co ty tam robiłeś tak długo?
— E tam, zamieszanie było, ponieważ system padł i trzeba było czekać aż go zresetują.
— I jak tam szkolenie? – zapytałem wstając z ławki.
— Zostałem wsparciem, standardowo podrzucanie amunicji komuś, kiedy jej potrzebuję, ale mam dla was złą wiadomość. Przenoszą mnie do innego oddziału — powiedział ocierając pod z czoła.
Nie było czasu na kontynuowanie rozmowy, bo nasz dowódca kazał się wstawić na placu.
— No nic na nas już czas ¬— spojrzałem na Jamsa i objąłem go.
— Trzymajcie się, będzie mi was brakować.
Czułem w kościach, że to nie jest nasze ostatnie pożegnanie i się jeszcze kiedyś spotkamy. Wzięliśmy to co nasze i ruszyliśmy w stronę zbiórki. Ustawiliśmy się w rzędzie, wszyscy poubierani w pancerze, wyposażeni w broń. Każdy miał inną specjalizacje, więc byłem tylko jedynym snajperem z naszego oddziału. Po chwili przyszedł Cooper, pogratulował nam ukończenia szkolenia i kazał być nam czujny od tej chwili. Teraz każdy alarm, każde wezwanie oznaczało walkę o przetrwanie, albo ja albo wróg. Po zbiórce wróciliśmy do swoich domów. Zostawiłem swoje uzbrojenie przy łóżku, a Will był tak zmęczony, że pierwsze co zrobił to od razu padł na swoje posłanie. Wyciągnąłem z torby telefon, wydusiłem numer do żony.
— Cześć mój aniołku — byłem szczęśliwy, że usłyszałem jej głos.
— Hej Michael, wreszcie dzwonisz. Myślałam, że już nie usłyszę twojego głosu. Tak bardzo się o ciebie martwię — powiedziała zrozpaczona do mnie.
— Nie boj się, nic mi nie jest. Właśnie skończyłem szkolenie, ale bardziej mnie interesuje jak ty się czujesz?
— Tak średnio, leżę w szpitalu…
— Leżysz?! Coś się stało? — byłem bardzo przerażony.
— Spokojnie ty mój głuptasie. To nie jest nic poważnego. Właśnie urodziła ci się córeczka.
— Will! Will! Zostałem ojcem! Urodziła mi się córeczka! — to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu
— Gratulacje stary!
— Imię jakie dla naszego dziecka? — pytała mnie zniecierpliwiona żona
— Kim — odpowiedziałem bez zastanowienia
— Kim? Słodkie. Słuchaj kochanie, ja muszę kończyć, ponieważ zaraz przyjdzie lekarz zobaczyć czy wszystko dobrze. Zadzwonię jak będę w domu.
— Dobrze. Kocham Cię mój aniołku i ucałuj ode mnie Kim. — Byłem niesamowicie wzruszony
Pukanie do drzwi, Will otworzył. Kazali nam przyjść do centrum dowodzenia. Wstałem, odłożyłem telefon i poszliśmy. Kiedy znaleźliśmy się w środku zobaczyliśmy wielką mapę wyświetlaną holograficznie. Na niej znajdował się cały świat, co dziwne kontynenty były zapalone na czerwono. Podszedł do nas Cooper i powiedział, że to mapa Rosjan skradziona miesiąc przed naszym przylotem. Przedstawiała ona plan inwazji. Rosja chce każdy kraj sobie podporządkować, dyktować im warunki, żyć dzięki ich wydobywanym surowcom. Rosja posiadała plany bomby radoneonowiej, która zamienia wszystko w popiół na swojej drodze nie pozostawiając żadnego żywego organizmu. Pomyślałem, że to będzie nasze pierwsze zadanie, nie myliłem się. Jednak to nie było takie proste jak się wydawało. Plan bomby był podzielony na cztery części, rozdzielony pomiędzy Jegorijm Morozowem, Matwiejem Koslovem, Siergiejem Prohovem i Ivanem Ruckojewem. Największe umysły Rosji. Każdy z nich był eksportowany do różnych krajów, przy okazji zmuszając kraje te do podporządkowania się ich państwu. Początkowo nie mieliśmy na nich namiaru, ale namierzyliśmy prawą rękę Jegorija, był to jego chłopiec od czarnej roboty i na pewno wiedział gdzie ukrywa się jego szef. Ślad urywa się w Polsce. Kraj ten głownie był odpowiedzialny za przechowywanie i rozsyłanie amunicji dla swoich żołnierzy. Znajdowała się także mała baza lotnicza, której zadanie było przewożenie w każdą stronę świata uzbrojenia ciężkiego, typu, czołgi, transportery, pojazdy medyczne.
— Witajcie, jak już się domyśliliście to będzie wasze pierwsze zadanie. Dotyczyć będzie ono pojmanie Dimitrija, współpracownika Jegorija. Ostatnio nasi szpiedzy natknęli się na ślad, który doprowadził nas do Gdańska. Prawdopodobnie odbierał żywność dla swoich ludzi — mówił do nas Cooper pokazują na mapie szczegóły.
— Jak to mamy zrobić? — powiedziałem zdenerwowany
— To ma być szybka i cicha akcja. Cele likwidujecie po cichu, to będzie głownie zadanie dla ciebie Michael. Will natomiast będzie odpowiedzialny za wyłączenie systemów bezpieczeństwa.
— Kiedy ruszamy?
— Dzisiaj o godzenie dwudziestej czwartej, a teraz idziecie się przygotować i wypocząć żołnierzu.
Poszyliśmy do domu, nie ma co duża gadać. Ubrałem się w lekki rzeczy, położyłem się i zasnąłem. Will Zamykając oczy widziałem jak Will znowu patrzy na zdjęcie swojej żony. Pomyślałem, drugi dzień w wojsku i już akcja. Pozornie wydawała się prosta, a co dokładnie na nas tam czekało, tego nie wiedział nikt.